Joanna Lichocka Joanna Lichocka
4843
BLOG

Marzenia się spełniają

Joanna Lichocka Joanna Lichocka Polityka Obserwuj notkę 64

Popłoch. Tak chyba można określić stan, w jakim znalazła się strona rządowa. Pierwszy poważny sondaż – TNS Polska – pokazujący zdecydowaną przewagę Prawa i Sprawiedliwości nad Platformą Obywatelską mówi, że przestrach i zagubienie PO jest w pełni uzasadnione.

PiS – 39 proc., PO – 33. PiS wzrost o 9 punktów, Platforma spadek o 6. W prostej linii to konsekwencja ofensywy opozycji – olbrzymiego marszu „Obudź się, Polsko” i zaprezentowania prof. Piotra Glińskiego jako kandydata na premiera. To także skutek ujawnienia kolejnych faktów dotyczących postępowania władzy po katastrofie smoleńskiej i w sprawie Amber Gold. Ale wyniki tego sondażu świadczą o czymś więcej.

Ciężka praca PO

Nigdy jeszcze PiS nie przegonił partii Tuska taką różnicą punktów, dlatego można sądzić, że na ów spadek PO pracowano dłużej. Po prostu miarka się przebrała. A jak się przyjrzeć ostatnim miesiącom, można stwierdzić, że trudno bardziej nieroztropnie tracić poparcie niż Platforma w ostatnim roku. Bo ten właśnie mechanizm utraty sympatii wyborców opisywany jest od wieków – składają się nań buta, cynizm i pogarda.

Można mieć wrażenie, że od czasu ponownego zwycięstwa wyborczego PO trwa oparta na tych trzech składnikach żmudna budowa szerokiego bloku przeciw tej władzy – i właśnie teraz przynosi efekty. Głównymi budowniczymi są… Donald Tusk i Bronisław Komorowski. Na dodatek dzieje się to z niezrozumiałych zupełnie względów, bo przecież przynajmniej jeden z nich, premier, jest w tej materii oczytany. Czy może bowiem ktoś racjonalnie wytłumaczyć, po co była Platformie ta demonstracja buty i pogardy wobec NSZZ „Solidarność”, gdy zdecydowano o pokazowym niewpuszczeniu do parlamentu delegacji tego związku na debatę dotyczącą podwyższenia wieku emerytalnego? Przeprowadzono jednak tę operację upokarzania działaczy Solidarności z żelazną konsekwencją, a decyzję o niewpuszczeniu przewodniczącego związku Piotra Dudy do parlamentu i trzymania liderów Solidarności na ulicy podjęli kolejno – zapewne nie bez konsultacji z dworem premiera – zarówno marszałek Sejmu, jak i Senatu. Była to więc głęboko przemyślana strategia zatrzaśnięcia drzwi przed liderami Solidarności w chwili, gdy reprezentowali ponad 2 mln obywateli, którzy złożyli podpisy pod obywatelskim projektem referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego. Nie trzeba dodawać, że bez żadnych skrupułów PO ten wniosek odrzuciła i w swoim stylu obywatelski postulat referendum wydrwiła. Czy po takiej prezentacji zadufania i buty władzy można się dziwić, że Solidarność postanowiła silnie wesprzeć opozycję?

Prezydent walczy z naiwnością

To, że marsz „Obudź się, Polsko” stał się największą antyrządową, ale zarazem wolnościową manifestacją w III RP, jest zarówno efektem mobilizacji opozycji, jak i absurdalnych błędów w komunikacji społecznej rządzących. Nie tylko zresztą tych z Wiejskiej czy Kancelarii Premiera. Prezydent właśnie podpisał ustawę ograniczającą wolność zgromadzeń. Był to jego własny projekt, uchwalony w lekko tylko złagodzonym kształcie przez parlament. Oznacza to m.in., że będzie można zakazać organizowania manifestacji pod pretekstem, że w tym samym miejscu ktoś zgłosił już inną demonstrację. Wystarczy, że jedna osoba zgłosi kontrmanifestację albo pikietę w tym samym miejscu, by uniemożliwić protest. Przeciwko ograniczeniom wolności zaprotestowało 167 organizacji pozarządowych, które zajmują się prawami człowieka i wolnością obywatelską. I w Pałacu Prezydenckim, i w parlamencie najspokojniej w świecie zignorowano je. Więcej, w argumentacji Platformy Obywatelskiej i prezydenta pojawił się wątek, który obezwładnia cynizmem. Otóż – jak wyraził to Krzysztof Łaszkiewicz z Kancelarii Prezydenta – wolność manifestowania trzeba ograniczyć, gdyż regulująca prawo do demonstracji ustawa o zgromadzeniach z 1990 r. jest przestarzała, bo uchwalana w czasach „naiwnych”, zaraz po obaleniu komunizmu. Wtedy – jak przekonywał prezydencki minister w sejmie – wydawało się wszystkim, że demonstracje będą pokojowe, tymczasem okazało się, iż zdarzają się wybryki chuliganów, które zakłócają spokój mieszkańcom. Zatem trzeba tamto „naiwne” myślenie zmienić.

Aż dziw, iż reprezentant Bronisława Komorowskiego nie dodał, że wichrzycielom i tym, którzy zakłócają spokój społeczny, władza mówi twardo „nie”.
Dziś mamy więc nie tylko prawo, które rozprawiło się z „naiwnymi” zdobyczami ruchu Solidarności w Polsce, i pozwala arbitralnie zakazywać demonstracji. Mamy też prezydenta, który nie waha się zupełnie otwarcie przeprowadzić projektu odbiegającego od standardów zachodnich demokracji i pasującego raczej do reguł, które panują za naszą wschodnią granicą – wedle rozumowania polskiego prezydenta  „mniej naiwnych”.

Bronisław Komorowski nie tylko w tej kwestii nie chce wyjść na naiwniaka. W niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” spokojnie zauważył, że kara 40 godzin miesięcznie prac społecznych przez rok i trzy miesiące dla twórcy strony antykomor.pl to nic takiego. „Nie mnie oceniać, czy sąd wymierzył karę adekwatną. Pamiętam, że w młodości brałem udział w pracach społecznych, które też nie były dobrowolne, i nie wspominam tego ani miło, ani jako wielkiej represji”. Tak, Bronisław Komorowski jest już bardzo daleko od czasów „naiwnych”. Ale czy można się dziwić, że mimo ochrony medialnej, jaką cieszy się lokator Belwederu, do Polaków dotarł przekaz, że jeśli chodzi o takie wartości jak wolność, prezydent – podobnie jak rząd – nie jest przesadnie ortodoksyjny? Po co jednak po dwudziestu kilku latach wychowania Polaków w przeświadczeniu, że wolność jednostki jest ponad interesem zbiorowości, wprawiać w zdziwienie własny elektorat, w tym wszystkich działaczy organizacji pozarządowych, z których rekrutowała się dotychczas wierna grupa wyborców PO, a wcześniej Unii Wolności?

Zadufanie władzy

W tej sytuacji, gdy prezydent stoczył zwycięską bitwę z prawem do wolności zgromadzeń, raczej komiczne niż smutne jest to, że Bronisław Komorowski ma zamiar stanąć na czele demonstracji 11 listopada i przemaszerować w gronie współpracowników Traktem Królewskim w Warszawie. Zapewne jak zawsze, tak i przy tej okazji będzie mówił o… walce o wolność. Oczywiście tego samego dnia odbywać się będzie Marsz Niepodległości, a sądząc po nastrojach społecznych i doświadczeniach sprzed roku, zgromadzi on zapewne kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Bronisławowi Komorowskiemu raczej nie uda się zebrać podobnych tłumów, w każdym razie nic na to nie wskazuje. I znów ciśnie się pytanie: po co prezydent staje w szranki, kiedy jest oczywiste, że musi przegrać i się ośmieszyć? Z całą pewnością może to być potencjalnie jedno z takich działań, które wpisuje się w demontaż autorytetu platformerskiego obozu. Po co?
Jedyną odpowiedzią, jaka przychodzi mi do głowy, jest zadufanie władzy. Pewność, że media wiernopoddańczo zrelacjonują każdy ruch prezydenta, nie zadając ani kłopotliwych pytań, ani nie prowadząc krytycznych analiz. Tylko że, jak się okazuje choćby po ostatniej demonstracji opozycji i następujących potem sondażach, to nie wystarczy. Polacy nauczyli się już, że informacje z telewizji dobrze jest konfrontować z tymi, które niesie internet i niezależna od władzy prasa. Wydaje się więc, że powodem destrukcyjnych zachowań władzy jest zawierzenie, że tzw. drugi obieg to margines, a Polacy, ów ciemny lud, kupi wszystko, co poda mu TVN z Polsatem, Lis z Miecugowem. I sondaże, i marsz „Obudź się, Polsko” mówią jednak o kompletnym oderwaniu od rzeczywistości takiego myślenia, błędnej diagnozie dotyczącej nie tylko własnych możliwości komunikacji, ale też stanu ducha rodaków.

Knajackie elity

Zresztą przestaje właśnie działać propaganda – powtarzany kilka razy w ciągu doby przez TVN24 film ze stadionu w Gdańsku, na którym widać bawiących się wspólnie premiera z sędzią Milewskim i prokuratorem nadzorującym sprawę Amber Gold jest chyba najdobitniejszym w ostatnim czasie dowodem, że ktoś znów „przestawia wajchę”. Ale być może filmik ten spełnia poważniejsze zadanie niż skompromitowanie Donalda Tuska, co – jak można przypuszczać – założył sobie ten, kto wrzucił go dziennikarzom. Na filmie widać elitę władzy – szefa sądu okręgowego, prokuratorów, wicewojewodę i premiera. Prezes sądu pokazuje wulgarny gest, dookoła rechot i… nikomu to nie przeszkadza. Premierowi też nie. Być może system rządów Tuska załamuje się, bo Polacy dostrzegają wreszcie, że „elity”, które nimi rządzą, nie tylko tworzą układ, ale i hołdują knajackiemu stylowi życia. Na tym tle oferta PiS z kandydaturą prof. Glińskiego na premiera musiała trafić do przekonania wielu Polakom. Mimo zaklęć płynących z telewizji, że to premier „wirtualny”. Ów kulturalny, powściągliwy profesor spoza polityki, nawet jeśli wirtualne, to jednak stanowi wizerunkowe spełnienie oczekiwań społecznych. Rodzaj marzenia o przyzwoitym, poważnym polityku, który budzi zaufanie i prezentuje styl odpowiedzialności za państwo, a nie troskę o udany mecz. To czytelna kontrpropozycja wobec niepoważnych chłopców haratających w gałę.

Warto marzyć

Prof. Jadwiga Staniszkis zwróciła uwagę w programie Jana Pospieszalskiego, że tak jak w Sierpniu ’80, tak teraz daje się wyczuwać wśród ludzi niezgodę na brak wartości w życiu publicznym, na nihilizm. Przyczyniło się do tego – znów niepojęte – postępowanie rządzących wobec ofiar katastrofy smoleńskiej i ich rodzin. Komentując marsz „Obudź się, Polsko”, prof. Staniszkis mówiła: „Z moich rozmów wynikało, że to strach przed życiem bez wartości i życiem w społeczeństwie, w którym wartości przestają być ważne. To jest taki moment obudzenia podmiotowości moralnej. Tak właśnie jak w sierpniu 1980 roku”. Jeśli prof. Staniszkis odnajdując podobieństwa do roku 1980 ma rację, i ta tendencja się utrzyma, to jeśli uda się nam trwale zbudować wspólnotę wolnych Polaków, może też zdołamy rozpocząć na poważnie projekt odejścia od postkomunizmu. Oznaczać to będzie nie tylko upadek Donalda Tuska. Jesteśmy w stanie – choć niekoniecznie natychmiast, może nie w ciągu roku czy dwóch, ale jest to ciągle możliwe – dokończyć rewolucję Solidarności. Przebudować Polskę tak, jak sobie ją w sierpniu 1980 r. Polacy obmyślali. Marzenia? Nasza najnowsza historia pokazuje, że one się spełniają. Warto marzyć.

 

Artykuł ukazal się w tygodniku "Gazeta Polska"

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka