Joanna Lichocka Joanna Lichocka
3822
BLOG

Nie warto partycypować w hańbie

Joanna Lichocka Joanna Lichocka Polityka Obserwuj notkę 30

Ostatni tydzień przyniósł przyspieszenie polityczne. Największa po 1989 r. manifestacja pokazała realną siłę społeczną opozycji, a propozycja stworzenia rządu fachowców z prof. Piotrem Glińskim na czele jest wyraźną, merytoryczną alternatywą dla rządu. Platforma jest w największej defensywie od lat. Moc jest z opozycją.

Nawet przekazy dnia siadły. Gdy posłuchać polityków PO komentujących 200-tysięczną demonstrację w Warszawie zorganizowaną przez PiS, Solidarność, Kluby „Gazety Polskiej” i Radio Maryja, to niemal ogarnia współczucie. Jacek Protasiewicz: „Ta demonstracja była duża, ale na pewno nie największa. Jeśli tam była cała polska prawica, to jest jej niewiele”. W ten sam deseń Hanna Gronkiewicz-Waltz: „umiarkowana liczba osób”. I dorzucane, do bólu przewidywalne zdania o „populistycznych wystąpieniach” albo – butne – że aby realizować postulaty, nie wychodzi się na ulicę, tylko „trzeba wygrać wybory”. Nic więcej w przekazach dnia nie było.

Dawka nienawiści

Nie dziwi więc, że prorządowe media sięgać musiały po komentatorów mniej rozbitych psychicznie niż tego dnia politycy PO. Tym razem w propagandzie celował chyba PolsatNews. Prócz skandalicznie stronniczych relacji (takich jak te autorstwa Beaty Lubeckiej, której nazwisko wymieniam, bo jej gorliwość niewątpliwie zasługuje już na zauważenie) stacja zaserwowała na przykład swoim widzom wypowiedź psycholog społecznej Hanny Hamer, klarującej bez zażenowania, że „tego typu demonstracje niosą dużą dawkę nienawiści”.

W komentowaniu manifestacji w tej i innych stacjach niezrównani byli także inni tuzowie prorządowej propagandy. Politolog Radosław Markowski czy socjolog Ireneusz Krzemiński trwali na posterunku, zasypując Polaków informacjami, że manifestacja była w istocie niedemokratyczna, że tak się problemów nie załatwia i że w ogóle demonstrowanie przeciw rządowi jest niepotrzebne, niemądre i dzieli Polaków. Bardzo to było w gruncie rzeczy komiczne. Utytułowani eksperci jak zaczarowani zapominają o elementarnej wiedzy, że demonstracje są niezbywalnym elementem demokratycznych społeczeństw, zwykle gwałtownie milkną, gdy zapyta się ich, czy tak samo oceniają błękitny marsz Platformy zorganizowany w 2006 r. przeciw rządom PiS-u. Generalnie jednak wydaje się, że propagandziści nie zauważyli, jak bardzo są passe.

Moc jest z nami

Największa manifestacja w historii III RP bardzo wyraźnie pokazała, że moc przesuwa się na prawą stronę sceny politycznej. Widać to było po twarzach ludzi siedzących w kawiarnianych ogródkach przy Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu. Niektórzy z nich, gdy czoło manifestacji zaczęło ich mijać, mieli lekko ironiczne spojrzenia. Demonstracja w obronie telewizji Trwam była czymś, co odruchowo, będąc wykształconym, z wielkiego miasta i w markowych ciuchach, należy traktować z wyższością. Mijały jednak minuty, potem kwadranse, w końcu godziny, a nieprzerwany, z biało-czerwonymi flagami, transparentami, z hasłami takimi, jak: „Moher against Babilon” robiły wrażenie nawet na największych lemingach. Zdziwienie, zaskoczenie, ale raczej życzliwe zainteresowanie niż niechęć – to te reakcje przeważały na Królewskim Trakcie. Tak jakby „kordon sanitarny”, który miał wykluczyć „babcie moherowe”, „oszołomów”, „cisowców” i „ciemnogród”, przestał być szczelny.

Obóz wolności rośnie

Sama w połowie trasy stanęłam na chodniku obok, ba, weszłam na ławkę, by lepiej widzieć, i patrzyłam, ilu nas jest. Co tu kryć – serce rosło. Przez ponad dwie godziny mijał mnie barwny tłum szczelnie wypełniający Trakt Królewski. Wspólnota, taka jak ta, która pokazała się po śmierci Ojca Świętego czy po 10.04.10. Solidarność, reprezentowana przez wszystkie regiony, a najgłośniejsza chyba ta z Gdańska z fantastycznie grającymi na bębnach ślicznymi dziewczynami i chłopakami. Byli oczywiście działacze lokalnych struktur PIS-u, rodziny Radia Maryja śpiewające pieśni religijne – jak ci z Biłgoraja. Ale chyba największa w tej ciżbie grupa to ludzie klubów „Gazety Polskiej”. Z Sejn i Poznania, z Jarosławia i ze Szczecina, z Podhala (krzyczeli do warszawiaków w kawiarniach: „chodźcie z nami, gorolami”), z Zawiercia i Berlina. Z najdalszych krańców Polski i z samej Warszawy. Z maleńkiego Krzywinia w Wielkopolsce przyjechały trzy autokary!

Ponad 200 klubów zorganizowało przyjazd na marsz. To właśnie jest to – tworzące się lub odradzające społeczeństwo obywatelskie. Zaimponowało rozmachem i determinacją. Niestety prawie nikt ludziom klubów za to nie podziękował, nie zauważono też ich w relacjach medialnych. Warto jednak pamiętać, że bez tego spontanicznego ruchu społecznego, jakim są dziś Kluby „GP”, bez bezinteresownego zaangażowania tych ludzi, tak dużej manifestacji po prostu by nie było. I nie byłoby przebudzenia. Bo – choć trzeba być w diagnozach ostrożnym i nie zapeszać – mamy z nim coraz widoczniej do czynienia.

Wolne media – wolna Polska

Nigdy wcześniej nie widziałam mobilizacji o tej skali. To, co było uderzające, to spokój i brak agresji tej demonstracji. Wolne media, wolna Polska – brzmiał jeden z transparentów. I o to w tym marszu chodziło. Nie tylko o to, by telewizja Trwam miała miejsce na multipleksie – choć to oczywiście jest niezwykle ważne. Polacy mają dość pogardy podporządkowanych postkomunistycznemu establishmentowi i rządowi mediów. Sobotnia demonstracja była największym wotum nieufności wobec mediów i dziennikarzy III RP, z jakim dotąd mieliśmy do czynienia. Chyba nikt już nie ma wątpliwości, że nierównowaga medialna, dyskryminacja za poglądy i zależność od władzy głównych mediów jest jednym z najistotniejszych problemów polskiej demokracji.

Ulicami Warszawy przemaszerowali zatem wolni Polacy i było ich mnóstwo. Tak, to była demonstracja siły – o takiej mobilizacji i dynamice rozwijającego się szybko ruchu społecznego postkomunistyczna i liberalna strona sceny politycznej może tylko marzyć.

Gliński zamiast Tuska

Zwłaszcza że sondaże mówią równie dobitnie, co skala sobotniego marszu – Polacy nie chcą Donalda Tuska. Aż 67% Polaków – według TNS Polska – źle ocenia premiera, tylko 26% ma o nim dobre zdanie. Jeszcze gorzej jest z ocenami jego gabinetu – 73 proc. złych ocen, tylko 21 dobrych. Tymczasem w innym sondażu, zrealizowanym przez Homo Homini dla „Super Expressu” na pytanie o zastąpienie rządu Tuska rządem fachowców 43 proc. opowiedziało się za, mniej, bo 39% przeciw. Widać z tego zestawienia, że premier realnie słabnie, a złożona przez PiS oferta wymiany skompromitowanego rządu na gabinet ponadpartyjny z prof. Piotrem Glińskim na czele może trafić w oczekiwania społeczne. Obóz rządzący, wstrząsany na dodatek kolejnymi skandalami, jest więc w największej defensywie od czasu objęcia władzy przez PO. Mówią o tym nie tylko pikujące sondaże. Część mainstreamowych mediów podejmuje tematy dotąd w nich nieobecne. Tak jakby ktoś znów i to zdecydowanie przestawił wajchę. Skandal i szok po pomyleniu ciał ofiar, perspektywa kolejnych ekshumacji, bo nikt z rodzin nie może mieć pewności, kto leży w grobach ich bliskich, zrobiły wrażenie nawet na części lojalnych wobec rządu dziennikarzy. Kłamstwa premiera Tuska czy Ewy Kopacz widoczne są już także dla nich. Szczelny dotąd front medialny zyskuje pęknięcia na skalę, jakiej do tej pory w czasie rządów Platformy nie widzieliśmy. Zachowania premiera budzą coraz większe zażenowanie przyzwoitych ludzi. Media po prostu nie mogą tego w nieskończoność nie zauważać.

Dekompresja kłamstwa

Ale premier i jego otoczenie najwyraźniej uważają, że kłamstwo jest nadal skuteczną metodą polityczną. Informacja na temat działań rządu po katastrofie smoleńskiej i pseudoprzeprosiny premiera pokazywały, że nic nowego wprowadzać do swej strategii nie mają zamiaru. Obcesowość tych działań zaskakuje, zwłaszcza że kłamstwo widoczne jest już dla coraz większej grupy ludzi. Nie było zakazu otwierania trumien, to rodziny pomyliły ciała ofiar – to chyba najdrastyczniejsze. I te sugerujące, że to śp. Prezydent był w istocie winien katastrofy, bo jego kancelaria organizowała lot, oraz temu, że tyle osób zginęło, bo były „zaproszenia na samolot”.

Są świadectwa rodzin, że zakaz otwierania trumien był im przekazywany przez ministra Arabskiego, odezwali się bliscy ofiar, którzy wiedzą, że nie pomylili się podczas identyfikacji. Jest raport NIK-u, wiadomo z niego, że w całości za organizację lotu odpowiadał rząd. Dawno opublikowano dokumenty związane z katastrofą, wśród nich prośby wielu osób, które zabiegały o to, by tego dnia lecieć na uroczystości do Katynia. Nastąpiła już, jak to ujął Andrzej Gwiazda na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”, dekompresja smoleńskiego kłamstwa tej ekipy. Plącząca się między kolejnymi wersjami wydarzeń Ewa Kopacz czy atakujący rodziny smoleńskie premier to właśnie efekty tej dekompresji. To dlatego ten chaos i nerwowość. Pisałam o tym przed tygodniem i powtórzę także dziś. W wypadku obojga tych polityków zaniechania, błędy i fałszerstwa zaowocowały trudnym do wyobrażenia dramatem rodzin, pozbawionych prawa do godnego pochowania swoich bliskich, dramatem wyjętym wprost z Sofoklesa, a przecież, zdawało się, nam tu, w XXI wieku, Antygona, ta historia sprzed chrześcijaństwa, się nie zdarzy. Dla coraz większej grupy Polaków, także tych spoza tradycyjnego elektoratu prawicy, poniesienie odpowiedzialności przez Donalda Tuska czy Ewę Kopacz to odejście z życia publicznego.

Słabość Tuska

Tusk jest słaby jak nigdy, ale wciąż się broni – choć nie wątpię, że właśnie za działania związane ze Smoleńskiem zniknie z polskiej polityki i, cóż, będzie zhańbiony na wieki. Dopóki jednak w tej jego hańbie decydują się brać udział politycy z PO, tak karnie głosujący w sejmie, podobni automatom włączanym i wyłączanym na kartę do głosowania, Donald Tusk będzie trwał przy władzy. Można się dziwić tym politykom Platformy, którzy dali się poznać jako przyzwoici ludzie.

Jan Rulewski czy Marek Biernacki muszą chyba czuć się, jakby zawarli pakt z diabłem. Profesor Ryszard Legutko zauważył celnie na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”, że Platforma w tym przypomina PZPR, że tak jak tamta partia stopniowo prostytuuje ludzi. Zmiana nastrojów społecznych, haniebne zachowanie rządu wobec rodzin smoleńskich czy coraz widoczniejsze budzenie się Polaków z „postpolityki” mogą być dobrą okazją także do zmian w Platformie. Bo doprawdy, czy ktoś z polityków z PO chciałby dziś przechodzić do historii w stylu Donalda Tuska czy Ewy Kopacz? Na pewno, choćby z ludzkiej przyzwoitości wobec wdów smoleńskich, nie warto w tym, co reprezentują ci dwoje, partycypować.

 

Artykuł opublikowany w tygodniku "Gazeta Polska"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka